piątek, 11 kwietnia 2008

zupa z granatów

Proponuję ksiażkę: Zupę z granatów Marsha Mehrando listy książek pocieszajacych
biblionetka -polecane
fajna-bo umiałam się na niej skupić
fajna- bo niewielką
fajna dla depresyjnie nie-głodnych
fajna-bo ciekawe przepisy kuchni perskiej
fajna-bo niesamowita wiedza o przyprawach jako -psycho-przyprawach
ale niebezpieczną bo strasznie pobudza apetyt-wiec konicznie trzeba mieć coś do jedzenia
recenzja z netu
Gęsta zupa z granatów, słynna receptura Mardżan Aminpur, przede wszystkim ma na celu przywracać równowagę w organizmie. Wyrównywać poziomy humorów. Nie dziwne więc, iż stała się tytułem powieści Marshy Mehran. Powieści pełnej aromatów i smaków, ale też właśnie ludzkich humorów, których nierówne poziomy zwykle prowadzą do wszelkich niesnasek. Szczególnie zaognionych, gdy nagle w pobliżu pojawia się ktoś obcy. Ktoś inny, dziwny, odstający od utartych ścieżek i wyświechtanych umundurowań. Jak właśnie tu... gdy pewnego dnia, w powietrzu Zielonej Wyspy uniosła się woń Persji...
„Albo tu pachnie niebem, albo nie wiem czym...” Przyznali pewnego dnia Irlandczycy, gdy po raz pierwszy uświadomili sobie istniejące w powietrzu mieszanki kardamonu i imbiru, wody różanej, basmatu, estragonu i cząbru... Tak, zapach tego pamiętnego ranka, zapowiadał początek zmian. Ale nie wszyscy wciągnęli go radośnie w płuca, wymiatając codzienność, choć nawet w tej zapadłej dziurze, jaką niewątpliwie jest Ballinacroagh, władanej przez Thomasa McGuire'a, obudziła ona zziębnięte zmysły. Tego dnia spotkały się dwa światy. Zmysłowy Iran i chłodna Irlandia. Kraje podobne w swej baśniowości, ale jakże odmienne. Nic dziwnego, że Cafe Babilon odepchnęła początkowo egzotyką nawet tych najodważniejszych. Jednak czy można jej się długo opierać?
W dobie natrętnej migracji na Zieloną Wyspę dotarły chyba wszystkie narodowości. Irlandczycy jednak, choć z początku wydawali się mili, jednakowoż okazali się być dość konserwatywni w swych, często dla wielu specyficznych, poczynaniach. Co więcej, ich otwartość, nie do końca okazała się być tym, co inni za takową uznawali. Powierzchowna, może ugrzeczniona, nie była przepełniona prawdziwą i dogłębną serdecznością. Z drugiej strony, jak im się dziwić, gdy obcy z takim rozmachem zaczęli najeżdżać ich spokojny dotąd kraj. Dlaczego trudno się dziwić, że chłodni sprzymierzeńcy niskich facetów z garncami złota nie otwierali się, nie dopuszczali do siebie nikogo poza „swoimi”. I choć czas to powoli zaciera, wciąż tak jest. Dlatego powieść Mehran, debiut tak podobny do Czekolady, jest jak najbardziej szczery, prawdopodobny i przede wszystkim, bardzo „na czasie”. Autorka przedstawiając perypetie Mardżan, Lejli i Bahar, sióstr, które z bagażem ciężkich doświadczeń oraz tajemnicą umknęły z Iranu, by ukryć się na Zielonej Wyspie, w rzeczywistości zaczerpnęła z irlandzkiej codzienności. Świata, który stał się tyglem przeróżnych kultur. Ale też, choć przyrównywana do Czekolady, Przepiórek w płatkach róży czy Mistrzyni przypraw, stworzyła własną opowieść. Zbieżną wyłącznie w wykorzystaniu smaków i osobistych doświadczeń, w które jako bardziej obywatelka świata, niż jednego państwa, jest nadzwyczaj bogato wyposażona.
Bohaterki jej powieści, trzy siostry, które zakładają Cafe Babilon, to: Mardżan, pełna werwy, wciąż młoda; narzekająca i zrzędliwa Lejla, oraz zwykle przygnębiona, melancholijna Bahar. Wszystkie niosą w sobie tajemnice, pragnienia i marzenia, ale też obawy. Naznaczone są strachem przeszłości, ale i magią Persji, którą pragną wszystkim ofiarować. Szczególnie mieszkającym w tej „krainie zwariowanych owiec i serpentyn dróg...”. I w ten sposób świat Irlandii i Iranu się miesza. Ludzie i uczucia wszędzie takie same, mogą się ze sobą dogadać. A miłość... cóż, jak krasnoludki i inne baśniowe stwory, obecna jest w każdym miejscy. Nie trzeba długo czekać, by zadziałała magia obydwu światów, splatając się ciasno i wydając własne owoce.
Choć opowieść ta raczej ucieszy żeńską część czytelników, to fani samej Irlandii płci obojga na pewno odnajdą w niej miłość autorki do celtyckiego świata, oraz jej własne, charakterystyczne spostrzeżenia. Świetnym dodatkiem są oczywiście elementy kuchni irańskiej, które autorka hojną ręką rozrzuca po stronach. Może i osobowości bohaterów wydadzą się niektórym stereotypowe, ale z dorzuconą odrobiną łagodności, sprawiają wrażenie, jakby Marsha Mehran chciała zmienić swoją powieść w bajkę.
Właściwie pytanie jest jedno: Tylko czy potrzebna nam kolejna Czekolada? Moim zdaniem tak, bo Zupa z granatów to na pewno nie plagiat. To walka nie o przekazanie kultury ale opowieść o usilnym zapomnienie zła, ucieczce od koszmaru codzienności, odnalezieniu własnego raju, pragnieniu szczęścia. Jednak czy to jest możliwe? Czy koszmar nie przypomni o sobie? Bo granat, pomimo przypisywanej mu symboliki śmierci i zła, to przede wszystkim nadzieja. Zbiór maleńkich ziarenek, które mogą być początkami czegoś innego... Każde z nich, jeżeli tylko damy mu szansę. Ale w twardawej otoczce, z którą nie każdemu może się chcieć zmierzyć.
Persja na Zielonej Wyspie
Tytuł książki: Zupa z granatów
Autor recenzji: Marzena Kowalska (2006-09-11)

Brak komentarzy: