piątek, 8 sierpnia 2008

Mantra Czaszki z Tybetem w tle -polecam


TYBET: Eliot Pattison Mantra czaszki [tom 1] Woda omywa kamień [tom 2] Kościana góra [tom 3] Piękne duchy [tom 4]
"Nazywali to schodzeniem na czworaki. Wysoki, chudy jak szkielet mnich balansował na krawędzi stupięćdziesięciometrowego urwiska, za cała podporę mając tylko przenikliwy himalajski wiatr. Shan Tao Yun zmrużył oczy, by lepiej widzieć chwiejącą się postać. Serce podeszło mu do gardła. To Trinle szykował się do skoku – Trinle, jego przyjaciel, który jeszcze tego ranka szeptem pobłogosławił mu stopy, by nie rozdeptywały owadów na swej drodze.
Rzuciwszy taczki, Shan puścił się biegiem.
Gdy Trinle przechylił się poza skraj urwiska, podmuch wznoszącego się powietrza zdarł mu z szyi khatę, namiastkę szala obrzędowego, którą w tajemnicy nosił pod ubraniem. Shan pędził zygzakiem, omijając wymachujących młotami i kilofami mężczyzn, dopóki nie potknął się na żwirze. Gdzieś z tyłu rozległ się gwizdek i, tuż po nim, gniewny okrzyk. Wiatr igrał z brudnym strzępem białego jedwabiu, kołysząc nim chwilę nad głową Trinlego, aż wreszcie z wolna uniósł go ku niebu. Więźniowie zwrócili oczy ku płynącej w górze khacie, nie z zaskoczeniem, ale z nabożną czcią. Wiedzieli, że każde zdarzenie jest znaczące, największe zaś znaczenie kryją w sobie często takie właśnie subtelne, nieoczekiwane działania samej natury.
Strażnik krzyknął ponownie, ale nikt nie powrócił do pracy. Była to żałośnie piękna chwila: biały szal tańczący na kobaltowym niebie, dwie setki wynędzniałych twarzy zwróconych w górę w nadziei objawienia, niepomnych kar, jakie bez wątpienia czekają więźniów za zmarnowanie choćby minuty. Była to jedna z tych chwil, jakich Shan nauczył się oczekiwać w Tybecie.
Ale Trinle, balansując na skraju urwiska, jeszcze raz zwrócił w dół spokojne, wyczekujące spojrzenie. Shan widywał już więźniów schodzących na czworaki: wszystkich z tym samym radosnym wyczekiwaniem na twarzach. To zawsze odbywało się właśnie tak, niespodziewanie, jak gdyby nagle podszepnął im to niesłyszalny dla innych głos. Samobójstwo było ciężkim grzechem, nieuchronnie pociągającym za sobą odrodzenie w niższej formie życia. A jednak życie na czterech kończynach mogło się wydawać kuszące wobec życia na dwóch w chińskim obozie pracy przymusowej.
Gramoląc się w najwyższym pośpiechu, Shan chwycił Trinlego za ramię, gdy ten już, już pochylał się nad przepaścią. W tej samej chwili zrozumiał jednak, że źle zinterpretował jego zachowanie. Mnich po prostu przyglądał się czemuś. Dwa metry niżej, na skalnym występie, na którym z trudem mieściło się gniazdo jaskółek, leżał mały, lśniący przedmiot. Złota zapalniczka.
Wśród więźniów przemknął szmer podniecenia. Wiatr zagnał khatę z powrotem nad grań i teraz opadała gwałtownie na stok piętnaście metrów od terenu robót.
Strażnicy wbiegli już między nich, chwytając wśród przekleństw za pałki. Gdy Trinle odsunął się od urwiska, przyglądając się spływającemu w dół skrawkowi jedwabiu, Shan wrócił do swych wywróconych taczek. Przy stercie rozsypanego gruzu stał sierżant Feng. Ociężały, siwy, ale zawsze czujny, notował coś do raportu. Budowa dróg była pracą w służbie socjalizmu. Zaniedbując obowiązki, popełniało się jeszcze jeden grzech przeciwko ludowi.
Ale gdy wlókł się niemrawo na spotkanie z gniewem Fenga, w górze rozległ się okrzyk. Dwaj z więźniów poszli po khatę. Dotarli do kamiennego usypiska, gdzie wylądowała, ale teraz cofali się na klęczkach, zawodząc zapamiętale. Ich mantra uderzyła w stojących w dole niczym podmuch wiatru. Jeden po drugim, słysząc ją, opadali na kolana, włączając się w śpiew, aż ogarnął on stopniowo całą brygadę, od wzgórza po zaparkowany niżej, przy moście, rząd ciężarówek. Stał tylko Shan i czterech innych, jedyni Chińczycy wśród więźniów.
Feng ryknął wściekle i ruszył pędem, dmąc w gwizdek. Śpiew więźniów w pierwszej chwili zbił Shana z tropu. Nie było przecież samobójstwa. Ale słowa nie dały się pomylić z niczym innym. Była to inwokacja rozpoczynająca ciąg wskazówek pozwalających zmarłemu wyzwolić się z bardo i odnaleźć właściwe wcielenie.
Żołnierz w kurtce z naszytymi czterema kieszeniami, oznaką najniższej rangi w Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, ruszył truchtem pod górę. Porucznik Chang, oficer straży więziennej, szepnął coś Fengowi do ucha, na co sierżant krzyknął na Chińczyków, by rozebrali odkryty przez tybetańskich więźniów kopiec. Shan, potykając się na kamieniach, skierował się tam, gdzie leżała khata, i ukląkł obok Jilina, ospałego, potężnego Mandżura. Wpychając szal do rękawa, dostrzegł na gburowatej twarzy osiłka błysk podniecenia. W nagłym przypływie energii Jilin rozgarnął gruz.
Nieoczekiwane znaleziska nie były niczym niezwykłym dla idącej w pierwszym rzucie ekipy przydzielonej do usuwania największych głazów i luźnych odłamków skał. Często zdarzało się, że wzdłuż tras wytyczonych przez saperów ALW napotykano to rozbity garnek, to znowu czaszkę jaka. W kraju, gdzie wciąż jeszcze oddawano zmarłych sępom, nie dziwiły nawet znajdowane tu i ówdzie ludzkie szczątki.
Wśród gruzu ukazał się na wpół wypalony papieros. Jilin porwał go z radosnym pomrukiem, gdy obok nich pojawiła się para wyglansowanych na błysk oficerek. Shan przysiadł na piętach, odchylając się w tył, i ujrzał nad sobą Changa. Twarz porucznika gwałtownie się zmieniła. Dłoń powędrowała do pistoletu u pasa. Ze zdławionym okrzykiem zgrozy oficer cofnął się za plecy Fenga. Tym razem 404. Ludowa Brygada Budowlana wyprzedziła sępy. W obramowaniu odgarniętych głazów spoczywały zwłoki mężczyzny. Pierwsze rzuciły się Shanowi w oczy buty trupa, kosztowny zachodni model z najprawdziwszej skóry. Z trójkątnego wycięcia czerwonego swetra wyzierała śnieżnobiała koszula.
- Amerykanin – szepnął Jilin głosem pełnym czci, nie dla zmarłego, ale dla jego ubrania.
Mężczyzna miał na sobie nowe niebieskie dżinsy – nie marny chiński drelich, do którego u ulicznych handlarzy kupowało się podrobione zachodnie naszywki, ale oryginalny amerykański produkt. Do swetra przypięty był emaliowany znaczek: dwie skrzyżowane flagi, amerykańska i chińska. Dłonie trupa spoczywały na brzuchu – zmarły wyglądał jak gość hotelowy drzemiący w oczekiwaniu na podwieczorek.
Porucznik Chang szybko doszedł do siebie.
- Dalej, do diabła! – warknął, wypychając Fenga do przodu. – Chcę zobaczyć twarz.
- Będzie śledztwo – wypalił bez namysłu Shan. – Nie możecie tak po prostu…
Chang kopnął go, niezbyt mocno, jak człowiek nawykły radzić sobie z niesfornymi psami. Klęczący obok Jilin uchylił się, odruchowo osłaniając głowę rękoma. Zniecierpliwiony porucznik zbliżył się do trupa i ujął go za kostki. Rzuciwszy Fengowi poirytowane spojrzenie, wyszarpnął ciało spod okrywających je jeszcze odłamków skał. Nagle krew odpłynęła mu z twarzy. Odwrócił się i wykrzywił, ogarnięty falą mdłości. Trup nie miał głowy."
http://www.forumksiazki.pl/topics43/eliot-pattison-mantra-czaszki-vt2689.htm

chciałabym to mieć

Timon Screech
"Erotyczne obrazy japońskie 1700-1820. Przestrzeń Przepływającego Świata"
Kraków, Universitas 2002

Celem książki jest zaprezentowanie japońskich obrazów erotycznych - zwanych powszechnie shunga (dosł. "obrazy wiosenne", tworzonych w epoce Edo (1603-1868); zwłaszcza tych z XVIII i XIX w.

ksiażki pocieszajace

szukam książek pocieszających, z dobrym zakończeniem
ale nie wiem jak je znależć
znalazłąm ale nie czytałam
Sushi dla początkujących -autor Marian Keyes
przeczytałam
cudowne życie edgara minta autor brady udall -po strasznych latach 'czy może być jeszcze gorzej" dobrze się kończy